Asa Horvitz, Kyle Farrell i Dan Bindschedler, wykształceni muzycy, zaskakiwali swoich polskich przyjaciół niesamowitą pracowitością, zaangażowaniem i oddaniem muzyce. Efekt tej rzeczywiście wielkiej pasji to „Warszawa”. Album, którego tematem nie jest, wbrew pozorom, stolica, chociaż w niej właśnie powstawał. Pewną przewrotność tytułu zaznacza okładka, czyli niemający wiele wspólnego z Warszawą, chociaż wizualnie przywołujący na myśl modernizm, obraz Wilhelma Sasnala pt. „Centrum Kultury w Tarnowie”. To minimalistyczny, szorstki zarys dziwacznego budynku, którego kanciasty kształt łagodzi rozległa przestrzeń jasnego nieba. Kiedy próbuję ogarnąć „Warszawę” jako całość, przychodzą mi do głowy podobne skojarzenia szorstkości wkomponowanej w pozbawioną sentymentalizmu łagodność. Da się to odczuć zarówno w warstwie brzmienia, jak i tekstów. Przewrotność tytułu i okładki mnoży się w kolejnych piosenkach, przybierając różne formy. Tym sposobem „Białowieża” pod przyjemnym brzmieniem i tytułem kryje treść daleką od prostej afirmacji przyrody. „Buildings” odkrywa ideologiczne piękno blokowisk za pomocą nieco brutalnych zdań o buldożerach. W piosenkach o Polsce odbija się echo Ameryki, a przez niektóre bardzo osobiste utwory przebijają uniwersalne treści. „Warszawa” Point Reyes to, w moim subiektywnym odczuciu, muzyczna opowieść o grze sensów i przenikaniu się różnych treści, miejsc, czasów czy kultur. Ciekawe, w jaki sposób odbierają album Amerykanie, którzy słyszą tę płytę w innym kontekście.
Point Reyes w Polsce. |
A całą, bardzo ciekawą historię pobytu Point Reyes w Polsce opisałam w magazynie WAW: http://magazynwaw.com/tekst/brooklyn-warszawa/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz