niedziela, 8 lipca 2012

Magia



Opisane tu wydarzenia to właściwie prawda, została jednak  przetransformowana. Dwa dni temu faktycznie magicy z Wielkiej Brytanii, Kanady i Australii (m.in. Ben Hanlin oraz Billy Kidd) robili na ulicach Warszawy różne sztuczki – zamrażali fontannę i połykali igły. Miałam okazję ich poznać. Efekty magicznych eksperymentów pokaże Discovery w programie „Mindblowers”. A mój artykuł na ten temat ukaże się prawdopodobnie w "GW Telewizyjnej." 

Historia z przypadkowym przechodniem to też prawda. Niedługo wyjadę z Polski na jakiś czas, może na rok, może na kilka lat, i próbuję zapamiętać wrażenia przed rozstaniem. Percepcja jest inna, więc wyszło z tego opowiadanie, a nie artykuł.  

***


Mówią, że po Warszawie grasują magicy. Powietrze nabrzmiało tropikalną temperaturą, a nad Wisłą lata chmara szarańczy, odpędzana kółkami dymu tytoniowego. Ludzie, wstrząśnięci wieczornymi burzami i witaminą D, opadli z sił. Zaklęci złym urokiem homeopatii, chowają się rozgorączkowani w domach lub uciekają z miasta na północ. Wylegają tylko wieczorem, kiedy afrykański czerwonawy księżyc pęcznieje nad Mostem Poniatowskiego, a zza winkla słychać klaps kapsli  owianych tajemną wonią ziół.



Nocny wędrowiec podążał w kierunku muzyki, do której wpadały drobne uwagi znad piwa. Czasem w takich miejscach nogi porywa taniec, ale trzeba do tego wiśniówki z cytryną. Łazik odchodził powoli z rodzinnego miasta i chciał po raz ostatni popatrzeć na te znajome latami twarze, na studiach jakby chudsze, w liceum bardziej rumiane, widziane gdzieś w tłumie, rozpoznawalne na cześć, przejrzane na fejsbuku. Twarze od małych rozmów na spotkaniach towarzyskich. Niektóre nigdy niewidziane w świetle dziennym, inne wyuczone na pamięć. Ale nagle przestraszył się ciężaru tych cienkich krótkich zdań, urwanych niczym nitka, którą dzisiaj na śniadanie połknął magik razem z tuzinem igieł. Mlasnął jakby smakował spaghetti, wydobył z gardła kolczasty naszyjnik, po czym z apetytem skosztował sadzonego jajka przyrządzonego wedle receptury z jego rodzinnego kraju. Z Zielonych Wysp za Morzem Północnym.

Tak, magicy są w Warszawie i wędrowiec jednego już spotkał. Nagle, zmęczony sobą wobec ludzi, zawrócił z obranej drogi i ruszył w stronę Placu na Rozdrożu, gdzie azjatycka czarodziejka miała według pogłosek zamrażać strumienie fontanny. Najpierw ukrył się w czarnej jak smoła alejce  oświetlonej lampami gazowymi, które rozjaśniały mrok równie nieskutecznie, co świetliki.  Prowadziły do Pałacu na Wodzie, odbijającego się cicho w tafli jeziora. Przez ociężałe chmurami niebo przeświecała purpura, a księżyc odfrunął gdzieś bliżej gwiazd.



-Przepraszam, czy masz może papierosa? – zapytał głos z ciemności. – Dzisiaj o 15 jest mój ślub. Uciekłem od znajomych, żeby sobie w ciszy pomyśleć. Postraszyli mnie trochę i chociaż byłem całkiem pewny swojej decyzji przyszło mi do głowy, że może to jednak oni mają rację, a nie ja. Najbardziej jednak boję się burzy, która zmiecie weselny obiad dla rodziny ze stołu wraz z obrusami. Ostatnio pada codziennie.

Zapalniczka oświetliła twarz w wieku ok. 28 lat. Szlachetna uroda marokańskiego księcia i jasna drogocenna koszula zostały zwulgaryzowane przez stan lekkiego zawiania. Chłopak jest bogaty, wykształcony, pół roku temu wrócił do rodzinnej Warszawy z wieloletnich podróży po świecie. Bruksela to miasto rodem z sennego koszmaru, Włochy to raj. Tęskni za Belgami i mniejszymi belgijskimi zakątkami, za melodią francuskiego z Beneluksu. Ślub jednak weźmie tutaj, za jakiś czas znowu gdzieś wyruszy. Nade wszystko jest jednak zakochany i przestraszony przyczajoną za purpurowymi chmurami burzą. Całe życie przesuwa mu się przed oczami.

Rozmawiali tak kilkanaście minut,  nie podając sobie rąk i nie wymieniając się imionami. Dookoła nie było nikogo. Tej samej nocy Wędrowiec miał sen o ślubie i obrusach zwiewanych przez wichurę. Widział też zamrażane strumienie fontanny i tańczącą w kapeluszu czarodziejkę.

Dzisiaj jest gorąco i parno, niebo narzeka grzmotami ze zmęczenia napięciem. Trzymam kciuki, żeby deszcz jednak nie spadł i życzę dużo szczęścia. Bo czemu nie. 

Warszawa, 8.07.2012

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz