środa, 28 marca 2012

Z dwóch końców świata (English version - coming soon)

     Śniło mi się, że płynę łodzią na Nową Zelandię. Słońce jest intensywne, ale łagodne, odbija się od ziaren piasku na pofalowanej linii wysp. Długie drzewa o cienkich konarach wystrzeliwują na wiatr skołtunione łańcuchy liści. Między górami a lasami człapią dziwne zwierzęta (skrzyżowanie żyrafy z hieną). Takie sny miewa się zwykle w dzieciństwie. A jak jest naprawdę? Jak Polacy, którzy byli tam na jawie wspominają Nową Zelandię? I jak Polska wygląda oczami Nowozelandczyka? Realność jest lepsza.   

          
Gdyby ktoś chciał wyjechać z Polski na sam kraniec świata, to wędrując placem po mapie zatrzymałby się wreszcie na Nowej Zelandii. „Antarktyda też jest całkiem daleko” – skomentował to niedawno mój zaprzyjaźniony muzyk. Zielone wyspy gdzieś za Australią wydają się  bardziej zachęcającym miejscem. Ich obraz wykreowały melancholijne, deszczowe, błotniste kadry z „Fortepianu” Jane Campion i przesadnie wyostrzone kolory baśniowych zdjęć z „Władcy Pierścieni”. Janet Frame przedstawia Nową Zelandię jako miejsce udręki dla jednostki nieprzystosowanej do niewielkiej, wyizolowanej społeczności. Na tegorocznym OFF-ie będzie trochę muzyki z Kraju Długiej Białej Chmury, zagra psychodeliczna formacja Connan Mockasin, pochodząca z Te Awanga. Zespół podobno opuścił rodzinny kraj i przeniósł się do Wielkiej Brytanii, w ucieczce przed artystyczną izolacją…
Chciałam usłyszeć o końcu świata i moim wyśnionym miejscu żeglugi od ludzi, którzy naprawdę tam dotarli. Oswoić Nową Zelandię i zbadać jej związki z Polską. Tym sposobem trafiłam na Rafała Żurmanowicza, który założył turystyczny portal o NZ dla Polaków; Michała Mochonia, który spędził na NZ kilka miesięcy z narzeczoną na studenckiej wymianie; oraz Willa, przybysza z antypodów, mieszkającego od lat w Warszawie.

Turystycznym okiem
         
     Rafał Żurmanowicz trafił na Nową Zelandię z przyczyn czysto turystycznych i spędził na niej dwa miesiące. Pojechaliśmy z żoną na długą wyprawę po świecie. Zaczęła się ona właśnie tam – wspomina. Po powrocie zdecydowałem się stworzyć portal naszanowazelandia.pl, bo zorientowałem się, jak mało jest na ten temat pozycji internetowych w języku polskim. Poza tym zachwyciło mnie poczucie wolności w tym kraju. Wynajęliśmy samochód i jechaliśmy przed siebie, mając dookoła prawie wyłącznie naturę. Wspaniała była zmienność krajobrazów i klimatu. Podczas tych dwóch miesięcy, jadąc z północy na południe, doświadczyliśmy prawie wszystkich pór roku. Taka jest specyfika położenia wysp między kilkoma strefami klimatycznymi. NZ to właściwie taki zlepek całego świata.
     Rafał podróżował w stylu backpackerskim, czyli na własną rękę. Turystów tego typu jest zatrzęsienie. Jeżdżą z plecakiem własnymi ścieżkami i starają się jak najwięcej zaoszczędzić; jeśli mają wizę to pracują. Wtapiają się w niewielką populację miejscowych, więc nie ma wrażenia przebywania w kurorcie.

Rafał Żurmanowicz na NZ; www.naszanowazelandia.pl

     Na końcu świata można też spotkać zaaklimatyzowaną od kilkudziesięciu lat Polonię, czyli osławione Dzieci z Pahaitua (733 osieroconych przez Sybiraków dzieci dotarło do wybrzeży NZ w 1944 roku; można o tym poczytać np. tutaj: http://www.polishheritage.co.nz/theinvited/part1.html). Ci ludzie są całkiem nieźle zakonserwowani, mają już licznych potomków – opowiada Rafał. W Auckland jest polska parafia, gdzie się gromadzą. Ksiądz wprowadza rygor, potrafi z ambony po imieniu wytknąć komuś jakieś sprawki.
     Podróżnik podsumowuje wrażenia z uznaniem. NZ to turystyczny raj i wzór do naśladowania dla innych krajów. Wszystko jest idealnie zorganizowane, nie sposób się zgubić. Jeśli ktoś szuka podnoszących adrenalinę, zaskakujących przygód, tam ich raczej nie znajdzie. To spokojne, przepiękne miejsce.

Studencka wymiana na końcu świata
         
     Michał Mochoń trafił na Nową Zelandię dzięki narzeczonej, Magdzie, która dostała się na wymianę uniwersytecką na uczelnię w Wellington z ramienia SGH. Para kupiła bilety dookoła świata i połączyła podróż z wyprawami do Kalifornii, Fidżi, Australii, Azji Południowo-Wschodniej (Chiny, Laos, Wietnam i Tajlandia). Od lutego do czerwca przebywali jednak na NZ. Mieszkało nam się tam fantastycznie, najlepiej w moim życiu!!! – podkreśla Michał z wielkim entuzjazmem.  Mijają 4 lata odkąd tam polecieliśmy i nie ma dnia, żebym nie wracał myślami do tego miejsca. Może trzeba było tam zostać?
      Para mieszkała w Wellington, czyli stolicy i drugim co do wielkości mieście w kraju. Przepięknie położone, na pagórkach, z każdej strony woda  (cieśnina albo otwarte morze) – wylicza podróżnik.
Atmosfera w mieście świetna. Ludzie pracują od 9 do 17, ale co do minuty, a potem wielu z nich idzie jeszcze posurfować do pobliskiej zatoki. Nie czujesz, żeby byli zestresowani, zabiegani. Uśmiechają się do siebie, są uprzejmi i ciepli. Wychodząc z autobusu rzucają "thank you driver". Są też niesłychanie pomocni, Magda doświadczyła tego na uniwerku i na lotnisku. Przykłady można by mnożyć.
Magda studiowała i bardzo sobie chwaliła system nauczania w Wellington. Michał trochę pracował nad tłumaczeniami dla znajomych z Polski, dużo spacerował po malowniczej okolicy i wykorzystywał moment tuż po zrobieniu dyplomu na rozwijanie zainteresowań, na które wcześniej nigdy nie miał czasu (np. gra na gitarze). Para kilkakrotnie objeżdżała kraj. Spaliśmy w kupionym na miejscu samochodzie i zawsze budził nas piękny widok. Ale o walorach turystycznych NZ można by mówić bez końca.   

http://pelikanochomik.blox.pl
Michał bardzo ciepło wspomina miejscową Polonię, a zwłaszcza państwa Manterysów, którzy należą do wspomnianych Dzieci Pahaitua. Pan Stanisław i pani Halina próbowali osiedlić się w ojczyźnie po 89., ale nie mogli się odnaleźć i wrócili na Nową Zelandię. Podeszli do nas kiedyś po niedzielnej polskiej mszy w Wellingtonie i zaprosili na herbatę. Do dzisiaj utrzymujemy kontakt. Tam Polonia jest cudownie zintegrowana, a wnuki i dzieci tańczą polskie tańce i wcinają pierogi.
W Kraju Długiej Białej Chmury zaskoczyło go wiele rzeczy. Na przykład nawiązania do kultury Maoryskiej (wiele miast zachowało tradycyjne nazwy); sprawność (zwłaszcza internetowa administracja) i opiekuńczość państwa; czystość parków krajobrazowych, w których nie ma koszy na śmieci (panuje zasada: wynieś co wniosłeś); wszechobecna uczciwość (ludzie płacą za camping nawet kiedy nikt tego nie sprawdza); wielokulturowość – większość ludzi ma europejskie korzenie. Zaskoczyła również niezwykle powszechna w Nowozelandczykach chęć wyjazdu do Londynu. To, co dla nas jest rajem, dla nich często oznacza nudę i zastój, z których należy się wyrwać – tłumaczy Michał. Zaskoczyły nas również oposy, to plaga Nowej Zelandii. Przypłynęły na statkach z Europy i znalazły się w raju. Tutaj nie spotkały drapieżników, które by miały na nie chrapkę, więc błyskawicznie się rozmnożyły. Są zagrożeniem dla zwierzyny i dla drzew. Od wielu lat Nowa Zelandia walczy z Oposami (udało sie zbić ich liczbę z 70 mln w latach 80tych do 30 mln), ale wciąż jest ich mnóstwo i szczególnie pod wieczór wpadają pod koła samochodów. Są niewiele większe od wiewiórki.
   Na pytanie, czy Nowa Zelandia to koniec świata, Michał odpowiada zdecydowanie: Tak. Tam mapy są wyśrodkowane i w większości niebieskie. Australia - jedyne 2 tys. km dalej. A tak to sam ocean.  Krótkie wakacje można spędzić na wyspach Cooka, Fiji, Tuvalu itd. 12 godzin różnicy od Polski. Fizyczna odległość ogromna. I to właśnie nas chyba odstraszyło przed osiedleniem się tam. Cały rok byśmy zbierali urlop na powrót do ojczyzny. Ominęłyby nas śluby i pogrzeby. To naprawdę daleko, trudno być dalej. Stoisz na krańcu Południowej Wyspy, duje wiatr z południa, strasznie zimny. Stąd naprawdę nie ma juz nic więcej, co by cię dzieliło od Antarktydy.

Nowozelandczyk w Polsce

    Will mieszka w Warszawie już od trzech lat. Przyjechał tutaj do pracy, wykłada w British Law Center na Uniwersytecie Warszawskim. Wcześniej przez 7 lat mieszkał w Londynie. Przeniosłem się tam, bo chciałem posmakować wielkomiejskiego życia i być blisko Europy, podróżować do Włoch, Hiszpanii, Francji, wszędzie. Zresztą urodziłem się w Anglii, ale jak miałem dwa miesiące mama zabrała mnie do swojej ojczystej Nowej Zelandii. Uznała, że to lepsze miejsce na wychowanie dziecka, bliżej natury i spokojniej. Do Wielkiej Brytanii wróciłem wieku 21 lat.                            

Will na Chłodnej 25.

      W Polsce czuje się doskonale. Nie było by mnie tutaj, gdyby mi się tu nie podobało. Żałuję, że tylko trochę znam język. Naprawdę kocham ten kraj, ludzi i Warszawę. Nie od razu było tak różowo. Na początku poświęcałem się bardzo wymagającej pracy i nie miałem czasu na nawiązywanie znajomości. Teraz czuję się tu świetnie, mam wielu polskich przyjaciół i dziewczynę Polkę. Jest dobrze. Jego dziewczyna miała już okazję zobaczyć Nową Zelandię. Kilka miesięcy temu zabrałem ją do domu, przedstawiłem rodzinie. Pojechaliśmy na dużą wycieczkę przez Wyspy Północną i Południową. Kasia uznała, że wszędzie jest zadziwiająco pięknie. Podobało jej się nawet moje rodzinne miasteczko z owcami i pagórkami. Muszę przyznać, że kiedy tam wracam, myślę podobnie. Nowa Zelandia to bardzo, bardzo piękny kraj. Will czasem tęskni za tym krajobrazem, ale docenia też na przykład Tatry i generalnie uważa Polskę za ładne miejsce. Nie zauważył w zasadzie żadnych podobieństw między swoją ojczyzną a obecnym miejscem zamieszkania, nie przeżył też jednak kulturowego szoku. Nigdy nie czułem się tutaj jakoś nie na miejscu. Pierwsze, co mnie na pewno zaskoczyło, to posępność ludzi na ulicach. Wydają się pogrążeni w depresji. Ale wiem doskonale, że to tylko pozory, takie maski. W rzeczywistości Polacy są w relacjach rodzinnych i przyjacielskich bardzo, ale to bardzo ciepli i uczuciowi. Tutaj jest trochę trudniej pod względem ekonomicznym. Ale to się zmienia. Zauważa, że dzieciństwo w Polsce i na Nowej Zelandii może wyglądać podobnie. Jak byłem mały wędrowałem, jeździłem rowerem po lesie, kąpałem się na plażach, chodziłem nad rzekę. Robiłem to, co prawdopodobnie robią w Polsce dzieci wychowujące się na wsi – większość czasu spędzałem na świeżym powietrzu, wśród natury.         

                                                    
     Will twierdzi, że w chwili obecnej czułby się samotny, gdyby został w swoim rodzinnym miasteczku. Wszyscy moi przyjaciele opuścili Palmerston North (okolice Wellington), bo nie ma tam możliwości rozwoju. Gdyby ktoś w moim wieku tam zamieszkał, prawdopodobnie nie znalazłby zbyt wielu rówieśników. Więc gdybym tam został, zapewne czułbym się podobnie odizolowany jak na początku w Warszawie.                                                                                     Nowozelandczyk tęskni za matką, którą obiecał sobie odwiedzać przynajmniej raz na dwa lata. Nie wklucza też, że kiedyś zamieszka w Wellington, stolicy NZ. Podobno przypomina ona małe San Francisco i przyciąga artystyczną bohemę z całego kraju.                                                                     

    Poza tym, w jego ojczyźnie jest dużo więcej miejsca: to ¾ powierzchni Polski i tylko 1/10 jej populacji. W obu krajach mieszka się całkiem dobrze.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz